Tylko Ci, którzy doświadczyli Auschwitz wiedzą czym to było. Inni nigdy nie będą wiedzieli
Żeby poznać zagładę Żydów na ziemi włoszczowskiej trzeba zmierzyć się ze stwierdzeniem Eliego Wiesela, ocalałego z Holokaustu: "Tylko Ci, którzy doświadczyli Auschwitz wiedzą czym to było. Inni nigdy nie będą wiedzieli". Potem sięgnąć po wspomnienia mieszkańca Szczekocin,w dawnym powiecie włoszczowskim - Izyka Mendla Bornsteina, pt. "Siła ocalałego". Warto to zrobić 77 lat po tym, jak żołnierze Armii Czerwonej otworzyli bramy obozu, by uwolnić pozostających w nim jeszcze około 7000 więźniów. Od początku funkcjonowania kompleksu obozowego w 1940 roku, naziści zgładzili w Auschwitz około 1,1 miliona ludzi. Niemcy założyli obóz Auschwitz latem 1940 roku, aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów.
- "To zniszczony świat żydowski, który pomniejszył w znacznym stopniu i Polskę. Śmierć tych wszystkich Żydów pomniejsza mnie jako Europejkę, jako Polkę i jako zwykłego człowieka. Dzwon obwieszczający ich śmierć możemy usłyszeć w swoich sercach i tam możemy poczuć ich stratę, dzięki empatii. Leon Zelman, inny ocalały ze Szczekocin pisze: Nie chcę pisać książki o Holokauście. Tyle już napisano, zanalizowano i zliczono jeśli chodzi o Holokaust, że moje wspomnienia będą tylko kolejnym świadectwem najlepiej udokumentowanego wydarzenia w historii" - zwierzenia pisarki i dziennikarki Agnieszki Piśkiewicz czytamy na kartach opowieści wydanej w 2015 roku przez Drukarnię Kontur.
- "Zarówno Zelman jak i Bornstein urodzili się w Szczekocinach, których ja nigdy nie poznam: w sztetlu, którego liczba żydowskich mieszkańców sięgała około 50%. Ja nigdy nie będę mogła już zobaczyć miejsc, które dla nich tak były ważne: synagogi, która we wspomnieniach ocalałych opisywana jest jako jedna z najpiękniejszych w Polsce, mykwy, szkół czy cmentarzy żydowskich. Nie ma już tych miejsc w Szczekocinach i niestety często to my, mieszkańcy, dokończyliśmy dzieła zapoczątkowanego przez hitlerowskich najeźdźców niszcząc ostatecznie szczątki żydowskiej obecności w naszym miasteczku. Historia potoczyła się nieoczekiwanie i po tylu latach młoda mieszkanka tego niegdyś żydowskiego miasteczka spisuje wspomnienia jednego z tych dawnych mieszkańców, któremu nie pozwolono tu mieszkać. Gdyby nie wojna, może mijalibyśmy się na szczekocińskich ulicach, może nigdy nie zamienilibyśmy ze sobą słowa. Los sprawił, że spotkaliśmy się z Izykiem Mendlem Bornsteinem w Stanach Zjednoczonych, dokąd przeniósł się w latach osiemdziesiątych. Tam, w jednej z żydowskich dzielnic Nowego Jorku, opowiedział mi niezwykła historię swojego życia. Książka ta to efekt kilkugodzinnego wywiadu, jaki przeprowadziłam z Izykiem Mendlem Bornsteinem w styczniu 2008 roku, wielu rozmów zarówno z nim samym, jak i jego żoną Chedwą i synem Yossim, oraz osobistych zapisków" - wyjaśnia czytelnikom Agnieszka Piśkiewicz.
Książka powstała dzięki wsparciu: Yad Vashem The Holocaust Martyr s and Heroes Remembrance Authority The Foundation for Support of Survivors Memoirs The Azrieli Group The Azrieli Foundation ReBorn Roots Organization Wydanie polskie ukazało się dzięki wsparciu ReBorn Roots Organization.
Wróćmy do narracji Agnieszki Piśkiewicz: "Życie Izyka Mendla Bornsteina wypełnia cierpienie, śmierć i niesprawiedliwość, które ustępują w późniejszym czasie miejsca miłości, której uczy swoje dzieci i którą odczuwa ostatecznie w swoim rodzinnym miasteczku, kiedy sprawy zaczynają biec niespodziewanym torem. Trzynaście, liczba kreacji, tworzenia, stoi też za często powtarzanym przez Izyka Mendla Bornsteina zwrotem: Jeden człowiek może wiele zmienić. Bornstein wierzył, że jeśli tylko naprawdę chcemy, jesteśmy w stanie wiele zmienić i stworzyć nowy świat. Izyk Mendel Bornstein wierzył, że mimo wszystkich okrucieństw, jakie spadły w ciągu wieków na naród żydowski, ciągle dla niego świeci światło. Sam los Bornsteina zdaje się uosabiać prześladowany i skazany na nieistnienie, a mimo to ciągle odradzający się i coraz silniejszy naród żydowski. Podczas gdy wiele współegzystujących kultur upadło, przetrwały święte księgi, zwyczaje i tradycje żydowskie. Co ciekawe, w języku hebrajskim bornstein oznacza szafir mocny kamień nie do zniszczenia. I Bornsteinowi udało się przetrwać ogromne cierpienie i trudności, jakie przyniósł mu los, a następnie odrodzić się na nowo i założyć rodzinę. Niestety, Izyk Mendel nie dożył chwili, kiedy ukazała się książka z jego wspomnieniami".
Sam I.M Bornstein wspomina swój przyjazd do powojennej Polski: - "Staram się zachować spokój, ale wewnątrz trudno powstrzymać mi podekscytowanie. Całą drogę pada rzęsisty deszcz. Zapomniałem już, jak ulewne potrafią być deszcze w Polsce. Dzięki temu jest bardzo zielono. Przed nami pięciogodzinna podróż samochodem, pierwszy przystanek w Kielcach. Rozluźniam się nieco. Oglądam krajobraz przez szybę i dzielę się wrażeniami z moją rodziną. Przed wojną spora część mojej rodziny mieszkała w Kielcach. Siostra mojego ojca, Rachela, przeprowadziła się tam wraz z mężem, Jakubem Goldblumem. Jedyna siostra mojej mamy, Hinda, również udała się za mężem do Kielc, po tym jak poślubiła Zeliga Zylbersztajna. Kiedy mój starszy brat Chaim Szlomo ożenił się, a siostra Sara Akresz wyszła za mąż, również udali się do Kielc ze swoimi współmałżonkami. Tam byli w stanie zbudować sobie lepsze życie. Szlomo szybko nauczył się fachu. Zdecydował się wyrabiać cholewki do butów. Ciął skórę i produkował cholewki i naprawdę był w tym dobry. Zarabiał też na tym spore pieniądze. Kilka razy w roku, zazwyczaj podczas Wielkich Świąt, odwiedzał nas w domu. Zapamiętałem go jako wysokiego, przystojnego mężczyznę. Wyglądał jak młody, elegancki książę, zawsze odziany w najlepsze stroje. Kiedy przyjeżdżał do rodzinnego domu, zawsze sprawiał nam, dzieciom, dużo radości, przywożąc ze sobą cukierki, czekoladki, orzechy i oczywiście buty. Robił je dla nas mierząc wcześniej nasze rozmiary, zarówno wysokie buty na zimę, jak i sandały na lato. Mąż Sary, Kalman Samburski, pracował dla swojego ojca w fabryce słodyczy. Ona też nie miała powodów do uskarżania się na swój status materialny; fabryka dobrze prosperowała, a oni wiedli spokojne, szczęśliwe życie. Ich wizyty również były bardzo słodkie, jako że przywozili ze sobą cukierki z fabryki, a nam dane było spróbować różnego rodzaju słodyczy, jakich nie mieliśmy na co dzień. Jako dzieci, zawsze wyczekiwaliśmy tych wizyt naszego rodzeństwa. Nigdy nie zapominali o swoich młodszych braciach i siostrach i sprawiali, że ich wizyty były prawdziwymi świętami dla nas. ( ) W Krakowie moje wspomnienia o przedwojennej Polsce odżywają. Kazimierz, żydowska dzielnica, jest niemalże niezniszczony. Odnowione budynki".
Agnieszka Piśkiewicz – urodziła się w 1979 roku, jest autorką, tłumaczką, nauczycielką języka angielskiego. Dorastała w Szczekocinach. W roku 2007 przyłączyła się do zapoczątkowanego przez rodzinę Bornsteinów projektu mającego na celu upamiętnienie Żydów z jej rodzinnego miasteczka. Jest zaangażowana w projekty służące ochronie dziedzictwa kultury żydowskiej w Polsce, m.in. współorganizuje Festiwal Kultury Żydowskiej w Szczekocinach, spisała i opublikowała historię życia Izyka Mendla Bornsteina „B-94. Siła Ocalałego”, przełożyła na język polski wspomnienia: Leona Zelmana „Po ocaleniu” („After Survival. One Man's Mission in the Cause of Memory”, 1998), Felice Cohen „Co opowiedział mi Papa” („What Papa Told Me”, 2010); pracowała nad przekładem książki Felicji Karay „W cieniu Czarnej Madonny” („In the Shadow of Black Madonna”). W 2010 roku wyemigrowała do Izraela, a w 2012 otrzymała odznaczenie „Chroniąc Pamięć” w ramach programu honorowania Polaków zasłużonych dla ratowania żydowskiego dziedzictwa. Agnieszka Piśkiewicz była asystentką literacką polsko-izraelskiej pisarki Irit Amiel (Ireny Librowicz urodzonej 5 maja 1931 roku w Częstochowie, zmarła 16 lutego ubieglego roku).
Amiel pisała: „Człowiek rodzi się w jakimś kraju, jakimkolwiek. Mówi się do niego jakimś językiem, jakimkolwiek. Matka śpiewa mu w tym języku kołysanki, strofuje go, ojciec rozśmiesza, opowiada bajki. I staje się ten język najistotniejszym językiem jego życia. A ja urodziłam się w Polsce i mówiono do mnie po polsku. Całe spektrum moich pierwszych doznań – dobrych i złych – było w języku polskim. Potem przyszło to, co się już dzisiaj wie aż za dobrze. Prawie wszyscy zginęli, a ja jakoś ocalałam i mając czternaście lat doszłam do wniosku, że Polska to bezwzajemna i beznadziejna miłość. Że trzeba szukać innego celu miłości. To nie Polska opuściła mnie, to ja opuściłam Polskę, kraj, w którym moja rodzina żyła od szesnastego wieku, w miasteczkach i wioskach w okolicach Częstochowy. (...) Opuściłam wprawdzie Polskę dla Izraela, ale język poszedł za mną i stał się tym ostatnim ogniwem łączącym mnie z moim dzieciństwem i z tym wszystkim, co się tutaj działo. Bo człowiek emigruje z kraju, ale trudno mu wyemigrować z języka. Trwa to bardzo długo, nieraz dziesiątki lat, aż można się będzie w tym nowym, choćby najpiękniejszym języku, poruszać zupełnie swobodnie, być w nim jak w domu. Aż kwiat w nim zapachnie, a motyl będzie tak barwny jak w języku macierzystym”.
Z polskiego na hebrajski przetłumaczyła m.in. utwory Marka Hłaski, Henryka Grynberga, Hanny Krall, „Wśród przyjaciół i wrogów. Poza gettem w okupowanym Krakowie” M. M. Mariańskich (1987), „To jest morderstwo” Mieczysława Frenkla (1988), wiersze Wisławy Szymborskiej. Z hebrajskiego na polski przełożyła wiersze współczesnych poetów izraelskich i wydała je w autorskiej antologii. Jej twórczość była przekładana na języki: angielski, węgierski, włoski, niemiecki.
Iwona Boratyn, rzecznik prasowy UG Włoszczowa
Dodaj komentarz
- to dla Ciebie staramy się być najlepsi, a Twoje zdanie bardzo nam w tym pomoże!